Góry Izerskie – Piękny Dramat w trzech aktach

utworzone przez | lis 11, 2018 | Relacje z podróży, Sudety

Izerska Stówa – Z Niemiec do Szklarskiej Poręby

Mniej więcej rok temu zagnieździł mi się w głowie pomysł, żeby przejść równe 100 km przez góry. Jakie dokładnie będą to wzgórki było drugoplanowe, jednakże chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i odwiedzić pasmo, w którym jeszcze nie byłem, wybór padł na Góry Izerskie. Jest to niesamowicie malowniczy masyw rozciągający się mniej więcej od Bogatyni wciśniętej w zapomniany, ale jakże dzielny cypelek naszego terytorium pomiędzy Niemcami, a Czechami, po Szklarką Porębę. Rozszerzyłem nieco obszar operacyjny na fragment Gór Łużyckich, ciągnących się na południowy-zachód od Polski, ponieważ usłyszałem, że jest tam niesamowita góra Oybin, z jeszcze lepszym zamkiem na szczycie i koniecznie muszę ją zobaczyć.

Rys. 1. Góra Oybin (514 m n.p.m.) w niemieckim miasteczku o tej samej nazwie. Na jej szczycie mieszczą się rozległe ruiny zamku z kościołem i cmentarzem.
Ustanowiłem zamek Oybin jako linię startu mojego marszu, znajdującą się na terytorium Niemiec, kilka kilometrów od trójstyku granic PL/CZ/DE. Trasę zaplanowałem bardzo pieczołowicie wybierając same smakowite kąski do odhaczenia po drodze i ruszyłem w drogę. Niestety czas podróży przypadł na końcówkę niespotykanej i katastrofalnej fali upałów w całej Europie i żeby nie zdradzić za dużo, powiem, że było to powodem dość dramatycznego zwrotu akcji pod koniec przygody. Przedstawiam ją poniżej w postaci dynamicznych notatek pisanych na żywo każdego dnia tułaczki.

Zaplanowana trasa (zaznaczona trasa pokazuje się w „Show on Mapy.cz” lub „Zobrazit na Mapy.cz”):

DZIEŃ 1

Dystans: 28,6/100 km Woda wypita z rzeki: 2,5 l

Od daaawna nosiłem się z zamiarem odwiedzenia Gór Izerskich. Ugryzłem temat inaczej niż zawsze i spróbowałem ultra light’ingu, czyli wywaliłem z plecaka wszystko bez czego przeżyję i zamiast tachać 23kg na plecach, cały bagaż waży tylko 13!!! Za to mam jedną butelkę wody na te upały, ale spokojnie, będę pił wodę z rzek i strumieni ???? Zacząłem od komercyjnego przejazdu do Görlitz, czyli niemieckiej części Zgorzelca. Stamtąd złapałem na stopa miłego, siwego Niemca z tatuażami na rękach, który jechał do wioski przed moim punktem startowym, ale jak usłyszał co chcę zrobić to zawiózł mnie na samo miejsce. Tak dotarłem do Oybina, turystyczno-uzdrowiskowego miasteczka z fenomenalnymi ruinami zamku z XIII w. usytuowanym na gigantycznej wapienne skale, trochę jakby na Szczelińcu w Górach Stołowych. Wstęp był płatny, a kantoru w mieścinie nie ma, ale na szczęście można było użyć karty do pozbycia się z konta 6 euro. Nie mało, ale słyszałem, że warto. Nie zawiodłem się! Rozległe ruiny i panoramą 360 stopni z wierzchołka góry to coś niesamowitego! Ta twierdza musiała być nie do zdobycia (szkoda, że zjarała się od uderzenia pioruna xD). W ruinach wielkiego kościoła na samym szczycie trafiłem na koncert skrzypka. Mówiłem, że skrzypce to mój fetysz?! Coś niewyobrażalnego! Ten klimat! Dawno nie brałem udziału w czymś tak wspaniałym (wliczając Woodstock), słuchałem jak urzeczony i spędziłbym tam cały dzień, ale trzeba było robić trasę.
Rys. 2. Koncert skrzypka w ruinach kościoła na Górze Oybin. Ze szczytu zrujnowanej wieży kościelnej rozlega się piękna panorama 360 stopni na Góry Łużyckie i Izerskie.
Zwinąłem się i pocisnąłem przez las na kolejne ruiny zamku (Karlsfried), tym razem zupełnie puste jak cała reszta szlaku i… woda mi się skończyła. Na szczęście dostałem od Ani i Olka rurkę filtrującą i zacząłem pić prosto z rzeki ^^. Dzięki! Kiszki mi się wiercą, ale wmawiam sobie, że to efekt psychologiczny i wszystko gra. Udało się jeszcze spotkać dorodnego wygrzewającego się Pana Padalca.
Rys. 3. Padalec na szutrowej drodze w Górach Łużyckich.
Niespodziewanie gps mnie poprowadził przez czeskie kąpielisko z Czeszkami w swobodnych strojach Czeszek nad kąpieliskiem, ale tylko na chwilę przystanąłem zwilżyć dłonie i twarz. Po wyjściu z lasu skwar doskwierał, chociaż przynajmniej telefon się ładnie ładował z baterii słonecznej, która ma tutaj chrzest bojowy, bo jak telefon padnie to zostanę bez mapy xD. Wpadłem jeszcze na trójstyk granic PL-CZ-DE, ale nie posadziłem tyłka na trzech krajach na raz, bo punkt wypadał na środku rzeki. Po około 20 km guziki w nowych spodenkach zaczęły mnie obierać pod pasem biodrowym, więc usiadłem na drodze z opuszczonym do kostek spodenkami i wyciąłem nożem małe nicponie. Teraz tylko nie mogę schudnąć bardziej, bo przestaną pasować.
Rys. 4. Wycinanie guzików obcierających pod pasem biodrowym plecaka. Ważne żeby nic tam nie było. Skórzany pasek do spodni zamiast miękkiego materiałowego to również był błąd.
Dotarłem po 28 km do wiatki z gniazdem szerszeni Pod Vyhledy i zamierzam tu spać, bo podobno przepisy się zmieniły i już w Czechach przy wiatach moszna. Dobranoc!
Rys. 5. Nocleg w Czechach pod szczytem Pod Vyhledy (Guślarz). Tego miejsca na skrzyżowaniu szlaków zielonego i żółtego nie polecam ze względu na szerszenie i wiatraki huczące na okolicznych polach.

IZERSKA STÓWA, DZIEŃ 2

Dystans: 57,6/100 km Woda wypiera z rzeki: 6 l Jeszcze wczorajszego wieczoru zaliczyłem wtopę, bo okazało się, że zapomniałem spakować szczoteczki do zębów. Na szczęście pastę miałem, to w ruch poszedł wypastowany palec grzebalec. Noc pod Guślarzem minęła spokojnie, choć pobliskie wiatraki huczały jak stado odrzutowców. O 5:00 rano przyszedł deszcz, a wyniosło się spanie. Ale potrzebowałem się jeszcze powylegiwać czekając aż namiot obeschnie i ruszyłem w trasę dopiero po 8:00. Akurat jak spakowałem namiot do pokrowca to przyjechał jakiś rolnik na pole obok. Na dzień dobry postanowiłem poszczytować na samym Guślarzu i okazało się, że jest tam nowa fantastyczna wiata, której nie miałem zaznaczonej na mapie. 500 m dalej bym wczoraj zaszedł i bym spał jak król w łożu z baldachimem. Na szczycie jest też fajna platforma widokowa z księgą gości, do której nieomieszkałem się wpisać.
Rys. 6. Szczyt Guślarza (Pod Vyhledy) z platformą widokową, nową wiatą i miejscem ogniskowym.
Ruszyłem raźno, ale trasa biegła długo szlakiem prowadzącym drogą, więc żeby się nie nudzić znalazłem Pana Żołędzia i razem śpiewaliśmy krowom z okolicznych pastwisk patriotyczne pieśni. Słuchały uważnie ^^. Jak tylko wszedłem do lasu niebiosa zapłakały, ale był to szloch dość krótki na szczęście. Wtem rzucił mi się w oczy dziwny, zbyt symetryczny głaz. Okazało się, że to czeski bunkier linii obrony przeciwpiechotnej z II wojny światowej. Oczywiście spenetrowałem go dogłębnie, w całkiem niezłym stanie się zachował.
Rys. 7. Czeski bunkier przeciwpiechotny ukryty w lasach Gór Izerskich, tzw. Řopík.
Szukając zasięgu zaszedłem na jego tyły i zamarłem. Na ziemi leżała kupka siwego popiołu, a na nim bukiety kwiatów przewiązane żałobnymi wstążkami… Wyglądało na to, że rozsypano tam czyjeś prochy. Może ma to związek z II wojną światową. Nigdy, przenigdy bym się nie spodziewał, że trafię na coś takiego! Odmówiłem krótką modlitwę i ruszyłem dalej w dziwnym nastroju. Zaraz po tym z emocji Panu Żołędziowi spadł kapelusz.
Rys. 8. Prawdopodobnie czyjeś prochy rozsypane za bunkrem z czasów II WŚ w Górach Izerskich.
Humor poprawiły mi szczyty po drodze z fenomenalnymi punktami widokowym na skałach, Spicak i Skalni hrad. Polecam! Teren ogólnie przypomina Góry Stołowe z licznymi skałkami z piaskowca, bardzo malowniczy. Cały czas było pochmurno, więc bateria zaczęła zdychać, na szczęście udało się skombinować papierową mapę części mojej trasy i dalej cisnąłem analogowo.
Rys. 9. Wejście na Skalni hrad.
Rys. 10. Panorama ze szczytu Skalni hrad. Aparat położony na ławeczce idealnej na odpoczynek.
 Po drodze wciągnąłem jeszcze hranolki za 30 koron i nabrałem wody z kranu z napisem „woda niepitna”, oby rurka sobie poradziła z jej transformacją. Dalej szedłem na automacie, nucąc jakieś latynoskie piosenki z radia (a nawet ich nie lubię! Skutecznie media wyprały mi mózg). Zaczęło padać, tak porządnie, więc wyciągnąłem swoją żółtą foliową pelerynę niedzielnego turysty i szeleszcząc sobie dalej w okolicy skrzyżowania Pod Ptačimi Kupami spotkałem Pana Zająca. Dał się nawet chwilę pooglądać. Przypominając sobie jak desperacko usychającym roślinom chce się pić deszcz był nawet znośny.
Rys. 11. Kran w schroniskuOldřichovské sedlo, z którego zdecydowanie nie powinienem pić. Prawdopodobnie mój kat.
Zaraz po ulewie wylądowałem w punkcie widokowym Krasna Mari, z widokiem na parujące góry. Wspaniałe! Zboczyłem z głównej trasy zobaczyć wodospad Velki Stolpichu, który przez suszę nie jest taki wielki, ale dalej fajny. Ostatecznie ugościł mnie na szczyt Orešnik, na który wdrapuje się wspaniałymi via ferratami i trafiłem idealnie na zachód słońca z widokiem na pomalowane na pomarańczowo skały pobliskich masywów i Czechy skąpane w eterycznej mgiełce z wież kondensacyjnych pobliskiej (chyba) elektrociepłowni. Uciekam zajść jeszcze kawałek z latarką i szukać zacisznego miejsca pod namiot. Serwus!
Rys. 12. Fantastyczne wejście na szczyt Ořešníka. Po obu stronach poręczy widowiskowe urwiska, na szczycie drewniany krzyż.
Rys. 13. Zachód słońca na Ořešníku z widokiem w stronę Bogatyni.

IZERSKA STÓWA, DZIEŃ 3

Dystans: 63,1/100 km Woda wypita z rzeki: to idiotyzm

Wczoraj w nocy zebrałem się spod Ořešníka i przeszedłem jeszcze z latarką 2,5 km w stronę głównego szlaku, aby mieć dzisiaj lepszy start. Po drodze zahaczyłem głową o ptaka śpiącego na gałęzi, który odleciał z furkotem przyprawiając mnie o zawał serca. Pierwszy raz mi się zdarzyło coś takiego. One nie powinny spać w stanie czuwania? Biedaczek musiał być zmęczony jeszcze bardziej niż ja. W trybie „wszystko mi jedno” wygramoliłem się na ponad 900 m n.p.m. i zboczywszy 20 metrów w las zacząłem rozbijać obóz. I wtedy się zaczęło. Dostałem zwrotów głowy i musiałem przytrzymywać się drzew, żeby trzymać pion. Zaraz po uczynieniu namiotu, o 22:45 zacząłem rzygać jak kot. Torsje atakowały wściekle falami, skutecznie oprożniając zawartość mojego żołądka. Było mega ciemno, więc dosłownie wymiotowałem dalej niż widziałem. Około 4:00 po dokładnym płukaniu żołądka się trochę uspokoiło. I przybył Drugi Jeździec Apokalipsy – Sraczka. Dokończył dzieła i w moim przewodzie pokarmowym nie została ani jedna kilokaloria zapasu energetycznego. Z pewnością woda mi zaszkodziła, prawdopodobnie ta z kranu z napisem „Nepitna!”, było w niej coś z czym rurka filtrująca sobie nie poradziła.
Rys. 14. Poranek po tragicznej nocy. Już wiedziałem, że przygoda się kończy, ale byłem wdzięczny, że żyję.
Dopiero o 9:00 udało mi się pozbierać wykonując paralityczne ruchy i dygocząc cały. Jak zwinąłem namiot pobliską drogą jechał leśnik. Nakryłem biały tropik namiotu jego szarą podłogą i zamarłem w bezruchu. Leśnik i tak mnie zobaczył, zatrzymał się, postał chwilę i pojechał. Dobry człowiek. Przynajmniej mandatu udało się uniknąć. Chciałem iść dalej, ale byłem jak na ostrym kacu, tym bardziej, że Drugi Jeździec Apokalipsy dalej pustoszył moje trzewia. Wezwałem ekipę ratunkową w postaci mojej kochanej Rodziny i zszedłem do punktu zbornego w najbliższej wsi Ferdinandov. 3,5 km toczyłem się ciężko robiąc przerwy co 500 m. W końcu zacumowałem w gospodzie U Tetřeva popijając herbatę z miodem i czekając na ratunek. Zanim się doczekałem zostałem wyproszony za zbyt długie blokowanie stolika swoim truchłem. Przeniosłem się na łączkę obok i zostałem podjęty przez zespół ratunkowy. Teraz się kuruję pod pilnym i troskliwym okiem rodziny, bo ledwo zipię. Wypad zakończył się niepowodzeniem i najwyższe partie Gór Izerskich dalej czekają na zdobycie, ale „always look at the bright side of life”, no nie? Będziemy mogli wybrać się poszczytować tam razem, większą paczką Mam nadzieję, że Was nie rozczarowałem! Dla mnie ekspedycja i tak spoko, bo zobaczyłem dużo, a nauczyłem się jeszcze więcej ^^
Rys. 15. Koniec końców mam mieszane uczucia do rurek filtrujących i na pewno będę używał ich z większą rozwagą.