Najlepszy szlak w Tatrach?

Nostalgiczne Wrota Chałubińskiego
Lepsza jest stara sprawdzona klasyka, czy mało znane ścieżki z pogranicza? Kontynuując historię wyprawy z poprzedniego wpisu lądujemy na pryczy w starym schronisku na Morskim Oku. Zmęczony i szczęśliwy po zaliczeniu Rysów leżałem we wspólnej sali z kilkunastoma łóżkami i przeglądając mapę oceniałem, jakie szlaki jeszcze mogę odhaczyć podczas pozostałych trzech dni pobytu. Palec szperał po papierze, a powała nad głową skrzypiała niemiłosiernie pod stopami turystów na piętrze. Dobrze, że wziąłem stopery do uszu. Wybrałem szlaki do zwiedzenia, czyli wszystkie w okolicy Morskiego Oka i zająłem się pozyskaniem wody. Po drodze z Palenicy Białczańskiej straciłem swój żelazny zapas życiodajnego płynu i żeby nie pójść z torbami na butelkowanej wodzie ze schroniska, gotowałem wodę w czajniku dostępnym w kuchni turystycznej i studziłem w metalowym kubku, który miałem ze sobą. Darmowe źródło zostało odnalezione! Po studiach mikrobiologicznych unikam picia nieprzegotowanej wody. Sznurówki, które miałem ze sobą za namową poradników podróżniczych, okazały się bardzo praktycznym sznurem do suszenia przemoczonego ubrania. Uszczupliłem nieco racje żywnościowe składające się z bochenka chleba i dwóch puszek smalcu ze skwarkami i poszedłem pozachwycać się pięknem Morskiego Oka. Byłem tam pierwszy raz i wszystkim jarałem się jak szczeniaczek na dziewiczym spacerze w parku. Tatry są piękne. W nocy bawiliśmy się w „podłoga to lawa”, gdyż była ona szczelnie pozastawiana posłaniami podróżników śpiących „na glebie”. Następnego dnia przyszedł czas zaaplikować kolejną dawkę gór.



Najpiękniejsza dolina w Tatrach
Dnia następnego niebo się przetarło i pomiędzy wysoko płynącymi chmurami prześwitywał błękit nieba. Na tak piękny dzień wybrałem trasę dłuższą, do Doliny Pięciu Stawów Polskich i dalej czarnym na Kozi Wierch. Zaczęło się bardzo przyjemnie, od podejścia z Morskiego Oka niebieskim okrążającym Opalony Wierch, wspinającym się na skos po jego zboczu. Trafiło się również urozmaicenie w postaci dawno zarwanego fragmentu szlaku i konieczna była drobna wspinaczka po skale.




Tuż pod szczytem utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze robię unikając picia wody powierzchniowej. Po skale ciekł strumyczek, wąski, ale jednostajny. Prawdopodobnie powstały ze szronu roztapiającego się na szczycie. Można by pomyśleć, że idealna woda do ugaszenia pragnienia, gołe skały, nie ma co zanieczyścić strużki. Wspiąłem się pięć metrów wyżej i zobaczyłem, że w załomie skalnym ktoś się obficie i ordynarnie dokonał defekacji. Nie piję wody powierzchniowej i pił nie będę (inna sprawa ze źródełkami, gdzie woda z głębszych partii geologicznych wypływa na powierzchnię, takie źródełka lubię i często z nich korzystam). Widok ze szczytu Koziego Wierchu (2291 m n.p.m.) był bardzo dziwny. Na północ, w stronę Doliny Gąsienicowej roztaczała się piękna słoneczna i skalista panorama, za to od południa, od Piątki napierała na mnie nieprzenikniona mleczna ściana. Zaskoczyło mnie, że pomimo względnie przyjemnej temperatury okoliczne roślinki były zamarznięte. Udało się spiknąć z równie strudzonym wędrowcem, który cyknął mi foteczkę ze szczytu i po górskim pozdrowieniu zwinąłem się na dół.



Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem – Ukryta Perełka
Rewidując trasy do wyboru ostatniego dnia pobytu wyszło mi, że nie mam wyboru, ponieważ został mi tylko zielony szlak na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Na początku zlekceważyłem tą ścieżkę. Może ze względu na kolor (który nie ma tutaj nic do rzeczy), może dlatego, że ten szlak to ślepa kiszka. Nie mając innego wyjścia wziąłem plecak i ruszyłem na Czarny Staw pod Rysami. Tam zaczynają się schody do nieba oznaczone zielonym paskiem.





Tatry, Tatry i po Tatrach…
Dnia ostatniego nie forsując się z wielkim plecakiem po wymeldowaniu się zszedłem asfaltem na Palenicę. Po drodze para niosąca yorka na rękach dostała mandat za wprowadzenie psa do Tatrzańskiego Parku Narodowego (nie polecam tego robić), a przy wyjściu rodzinka 2+1 dostała mandat za to, że synek wynosił kij z Parku Narodowego (też nie polecam tego robić). Pojechałem do Zakopanego pochodzić po legendarnych Krupówkach, które znudziły mnie po 10 minutach. Wszędzie ta sama chińszczyzna i masówka niby lokalnych towarów. Czas na Polskiego Busa przeczekałem w jakimś marynarskim pubie z szantami opróżniając kolejne dzbanki herbaty i wróciłem do domu wiedząc już, jakie góry są najfajniejsze na świecie. Po kilku latach i dziesiątkach odwiedzonych pasm nie zmieniłem zdania, ani co do gór, ani co do ulubionego szlaku. Choć uwaga: Podobno niedawno zamontowali na nim łańcuchy i może być troszkę większy ruch.
